Długi marsz – Sławomir Rawicz

Tym razem będzie o rozczarowaniu. Rozczarowaniu książką “Długi marsz”. 

Nie chodzi mi jednak o jej literacką stronę. Sama lektura była bardzo przyjemna. Prawdę mówiąc, rozpoczynając czytanie “Długiego marszu” nie sądziłam, że nie będę mogła od książki się oderwać, i spędzę nad nią tylko jeden weekend. Tak bardzo “Długi marsz” mnie wciągnął.
Tym większe było moje rozczarowanie, gdy poznałam prawdę o tej powieści i przeczytałam o skandalu, jaki wokół niej powstał. Ale po kolei. 
Autor “Długiego marszu”, Sławomir Rawicz, nadał książce charakter wspomnień. Podobno opisuje w niej autentyczne wydarzenia. Jako młody oficer kawalerii zostaje uznany przez sowiecki sąd winnym szpiegostwa, i zesłany, po pobycie w więzieniu na Łubiance, do Gułagu nr 303, mieszczącego się gdzieś w Jakucji. Myśl o tym, że ciąży na nim wyrok 25 lat ciężkich robót, i że spędzi w Gułagu właściwie całe swoje życie, jeśli nic z tym nie zrobi, nie daje mu spokoju. Zaczyna więc planować ucieczkę. Splot szczęśliwych okoliczności powoduje, że wkrótce uda mu się zgromadzić zapas chleba, skór, zrobić nóż i siekierę, które będą stanowić jego cały ekwipunek. Znajduje też zaufanych kompanów, którzy razem z nim decydują się podjąć ryzyko ucieczki: dwóch Polaków, Łotysza, Litwina, Serba i Amerykanina, niejakiego Pana Smith’a. 
Zakładają, całkiem logicznie, że idąc na południe, powinni w końcu dotrzeć do Indii, gdzie stacjonują Anglicy. Ich trasa, pełna niebezpieczeństw, wiedzie przez Syberię, do brzegów jeziora Bajkał, następnie poprzez Mongolię, Chiny, Pustynię Gobi, Tybet, Himalaje, aż do Kalkuty. Łącznie ponad 6000 km, przebytych pieszo.
Czytając tę książkę ma się z jednej strony wrażenie, że niewiarygodnym jest dokonać tego, czego dokonali bohaterowie. Nie zapominajmy, że są to uciekinierzy z sowieckiego łagru, a więc już wycieńczeni warunkami, jakie tam panowały. Czytelnik dziwi się zatem, nawet nie tym, że udaje im się uciec i przemierzać syberyjskie pustkowie, ale tempem jakie sobie narzucili i jakie udaje im się utrzymać. Kolejne zwątpienie następuje u czytelnika kiedy nasi bohaterowie przeprawiają się przez Pustynię Gobi, bez zapasu wody i jedzenia. Owszem, przeprawa jest tragiczna w skutki, ale jednak się udaje. Największe zaskoczenie przychodzi, kiedy już w Himalajach, główny bohater opisuje dwa osobniki podobne do Yeti, które rzekomo widział. 
Aczkolwiek, wyrozumiały czytelnik może zrzucić to na karb trudów wielokilometrowej, pieszej wędrówki i płatającej figle psychiki wycieńczonego człowieka.
Mimo wszystko, lekturze towarzyszy podziw dla bohaterów – nie lada odwagi wymaga, aby w ogóle takiej ucieczki się podjąć. Widzimy w bohaterach przede wszystkim niezłomną wolę – wolę bycia wolnym człowiekiem. Zadajemy sobie pytanie, jak wiele człowiek jest w stanie przejść aby być wolnym i żyć godnie.

Historia tej brawurowej ucieczki ujrzała światło dzienne właściwie dzięki Yeti! 
Otóż, dziennik “Daily Mail” opracowywał artykuł o Yeti i poszukiwał osób, które mogły kiedykolwiek tę istotę widzieć. Zgłosił się do nich Sławomir Rawicz, żyjący wówczas na emigracji w Anglii, twierdząc, że Yeti widział, co, istotnie, w “Długim marszu” opisywał. 
Z Rawiczem spotkał się dziennikarz Ronald Dowling, który wysłuchawszy jego wspomnień, zaproponował mu ich wydanie w formie książki. 
“Długi marsz” został wydany w roku 1955 pod nazwiskiem Rawicza, ale napisał ją Ronald Dowling jako ghost-whirter. Szybko stała się bestsellerem i została przetłumaczona na 25 języków. Po polsku wydano ją dopiero w 2001 roku.
Długo nie schodziła z listy bestsellerów, aż do momentu, kiedy po śmierci Sławomira Rawicza w roku 2005 wyszły na jaw fakty, mające świadczyć o tym, że Rawicz nigdy swojego marszu nie odbył. Owszem, był zesłany do jakuckiego obozu, ale uciec z niego nie mógł, ponieważ w roku 1942 został z niego zwolniony w ramach amnestii układu Sikorski – Majski…
W 2010 roku pojawiła się relacja Witolda Glińskiego, który utrzymywał, że Sławomir Rawicz ukradł mu historię, i że to on właśnie, a nie Rawicz, brał udział w ucieczce z obozu nr 303. Na pytanie, dlaczego nie wyjawił tego wcześniej, odpowiadał, że chciał zapomnieć o wojnie i skupić się na swoim teraźniejszym życiu, przemyślał to jednak i uznał, że świat powinien się dowiedzieć, że to on, a nie Rawicz był bohaterem “Długiego marszu”.
Już w tym momencie, czytelnik, który, nierzadko z wypiekami na twarzy, czytał o perypetiach uciekinierów, musi być bardzo zawiedziony i stawia sobie pytanie: dlaczego?  Dlaczego Rawicz okłamał czytelników? czy zrobił to dla sławy i zysku?
Jednakże to nie koniec niespodzianek, ponieważ okazuje się, że najprawdopodobniej relacja Glińskiego również nie jest prawdziwa, czego dowiódł Leszek Gliniecki. Wykazując dosyć logiczne argumenty, i co ważniejsze dysponując dowodami archiwalnymi, podważył fakt, jakoby Gliński miał być uczestnikiem “Długiego Marszu”. 

Oczywiście, informacja poszła już w obieg i Gliński, mimo wątpliwości, został okrzyknięty przez media bohaterem. Dla upamiętnienia “Długiego marszu”, w maju 2010 roku wyruszyła wyprawa Jakuck – Kalkuta pod nazwą: “Long Walk Plus Expedition”

 

Powieść została także przeniesiona na ekran w filmie “The way back” (polski tytuł “Niepokonani”). Możemy więc powiedzieć, iż medialnie “Długi marsz” żyje swoim życiem, i że to medialne życie niekoniecznie musi odróżniać prawdę od fikcji.


A zatem czy “Długi marsz” to historia prawdziwa? 
Jeśli odbyłby się, biorąc pod uwagę wszelkie racjonalne argumenty, miał małe szanse, aby zakończyć się powodzeniem. Sama przyroda i warunki klimatyczne były dla uciekinierów bardzo nierównym przeciwnikiem. 
Poza tym, różne szczegóły budzą wątpliwości, jak już wspomniane spotkanie z Yeti, przejście pustyni Gobi bez wody, co wg ekspertów, nie jest możliwe. 
Po latach, dziennikarka, Linda Willis, próbowała odnaleźć Amerykanina, który rzekomo brał udział w wyprawie. Owocem tych bezskutecznych poszukiwań była książka “Looking for Mr Smith”. Inni uczestnicy wyprawy także zapadli się jak kamień w wodę, a sam Rawicz w posłowiu “Długiego marszu” twierdził, że nie spotkał ich nigdy więcej i nie utrzymywał z nimi żadnego kontaktu. 
Czyż nie jest to dziwne?

Abstrahując od autentyczności zdarzeń opisanych w książce – warto po nią sięgnąć czy też nie?

Ja mimo wszystko polecam. Jako lekturę łatwą, lekką i przyjemną, do poczytania dla rozrywki – jak najbardziej. 
Należny tylko pamiętać o szczypcie krytycyzmu i wtedy będziecie się dobrze podczas lektury bawić!



Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *