Lem. Życie nie z tej ziemi – Wojciech Orliński

O Stanisławie Lemie pisałam niejednokrotnie. To jeden z moich ulubionych autorów, chociaż z ręką na sercu przyznam się Wam, Drodzy Czytelnicy, że wszystkich, co do joty, dzieł Lema jeszcze nie znam. Jednakże te, które miałam okazję czytać, były dla mnie wielkim przeżyciem. 
 
I za każdym razem, sięgając po książkę Stanislawa Lema, nie mogłam się nadziwić, skąd ten facet, żyjący w latach 50-tych w PRL- owskiej, szarej, Polsce, bardzo skromny z wyglądu, urodą niegrzeszący (Mistrzu przepraszam!), posiadał taką erudycję oraz tak wielką wiedzę z wielu dziedzin nauki i techniki. 
 
I jak to się stało że ten techiczno – naukowy umysł szedł w parze z literackim talentem?! Zgodzicie się że mną, ze tacy ludzie nie rodzą się codziennie… 
 
Co więcej, Lem nie tylko był wielkim erudytą i intelektualitą, ale także wizjonerem. I jak nikt rozumiał, że my ludzkość, jesteśmy tylko jednym z elementów Wszechświata, bardzo marnym i właściwie nie wiadomo dlaczego tak z siebie zadowolonym…
 
 
 
A teraz będzie krótka historia jednej znajomości czyli jak poznałam twórczość Stanisława Lema. Rzec by można, że była to miłosna historia z happy endem, tak schematyczna, że aż mdli, o jakich zapisano wiele stron w tanich romansidłach. A więc, ona go poznaje, ale nie robi on na niej dobrego wrażenia, a wręcz przeciwnie… Niesympatyczny jakiś się jej wydaje…. jednak potem, spotyka od czasu do czasu przypadkiem, i zaczyna się zastanawiać, że chyba on taki niefajny nie jest, i może nawet warto z nim porozmawiać. Aż w końcu, jakaś sytuacja życiowa zmusza ich do częstszych kontaktów i zanim się obejrzą wybucha wielka miłość… Kurtyna…
 
Z Molą Książkową i twóczością Stanisława Lema było podobnie. Pierwszy kontakt, jeszcze w podstawówce, był niezbyt udany – fragmenty “Bajek robotów”. I może feministki oburzą się na to co napiszę, ale wówczas wydawało się to niezbyt interesujące i takie… “dla chłopaków”. To spowodowało, że choć byłam dzieckiem z nosem utkwionym w książce, to Lema nie czytałam…
 
Potem Lem pojawił się w moim życiu w trakcie egzaminu wstępnego na studia wyższe. Był to egzamin ustny z języka francuskiego. Zadanie: wypowiedź na temat “czy maszyny moga zastąpić człowieka”. Jeden z egzaminatorów, rodowity Francuz, który wdał się ze mną w polemikę wspomniał, w kontekście zadanego mi tematu, właśnie o Stanisławie Lemie! Oczywiście, jako świeżo upieczona maturzystka wiedziałam kto zacz i że jest to pisarz na świecie rozpoznawalny i tłumaczony na wiele języków. Jednak fakt, że obcokrojowiec wspomniał o tym polskim pisarzu, i w dodatku był wyraźnie jego prozą zauroczony, dał mi do myślenia, że książki Lema muszą mieć w sobie jednak coś wartościowego…
 
Ale do miłości było jeszcze daleko…Mimo pozytywnie zdanego wyżej opisanego egzaminu, nie zdecydowałam się jednak zostać filologiem, a biologiem, i przez kolejne trzy lata wkuwałam niezliczoną ilość informacji na temat świata żywego. Aż na czwartym roku studiów, w związku z wybraną specjalizacją, musiałam zdać egzamin z teorii i praktyki badań naukowych. I wówczas, ja i moi koledzy z akademiciej ławki dowiedzieliśmy się, że cała wiedza, którą przez poprzednie lata w pocie czoła przyswajaliśmy, została przez naukowców zdobyta i oparta o metody i pomiary naukowe, które, koniec końców, są tylko przybliżeniem rzeczywistości. I że nigdy tak naprawdę nie dowiemy się jak to z tym biologicznym życiem jest, a jedynie używając narzędzi statystycznych, możemy się zbliżyć do prawdy… Było to niejako szokiem, ale i też niesamowitą intelektualną przygodą, i właśnie wtedy prowadzący zajęcia polecił nam “Cyberiadę” Stanisława Lema, jako lekturę obowiązkową, która pomoże nam zrozumieć czym, w ogóle, jest nauka…
 
Wtedy po Lema sięgnęłam, trochę dlatego, że poważnie podeszłam do określenia “lektura obowiązkowa”, a po drugie zaintrygował mnie fakt, że doktor habilitowany jednego z najlepszych uniwersytetów europejskich, z bardzo dużym dorobkiem naukowym, poleca swoim studentom, ścisłego kierunku przecież, pozycję czysto literacką i fabularną… Coś w tym musiało być! Lem więc wrócił jak bumerang, “Cyberiada” mnie zachwyciła i… zakochalam się. Potem cóż, “żyli długo i szczęśliwie, ona zaczytywała się w jego książkach i stała się wielbicielką jego prozy i  intelektu”. The end…
 
Z Wojciechem Orlińskim, autorem biografii Stanisława Lema, która pojawiła się niedawno na księrgarnianych półkach pod tytułem: “Lem Życie nie z tej ziemi” bylo trochę inaczej. 
 
 
 
On do Lema przekonywać się nie musiał, bowiem jego twórczość fascynowała go od dziecka, a i w swoim dorosłym, dziennikarskim życiu dla Lema znalazł stałe miejsce. Jego debiut także Lema dotyczył i nosił tytuł “Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”.
 
“Lem. Życie nie z tej ziemii” to niejedyna książka o Lemie jaka powstała. Sam Lem napisał autobiograficzny “Wysoki zamek”, ponadto udzielił dwóch obszernych wywiadów- rzek. Można by się zastanawiać po co, w takim razie, kolejna książka o nim? Właśnie… 
 
Okazuje się, że Stanisław Lem zazwyczaj tak wypowiadał się o swoim życiu, aby nie przekazać rozmówcy zbyt wielu szczegółów. Miał ku temu powody, zwłaszcza jeśli chodzi o okres młodości, który przypadł na straszne czasy II Wojny Światowej. Zatem opowiadał o sobie tak, aby właściwie za wiele nie opowiedzieć. 
A wiedzieć trzeba, że jak glębiej pogrzebać w biografii ojca polskiego science – fiction, to znajdziemy echa jego przeżyć w książkach jego autorstwa. Zresztą, Wojciech Orliński sam przyznał w artykule “Jak dałem się nabrać Lemowi“, że dokopał się do nieznanych faktów z życia Stansława Lema, i bardzo to przeżył, bowiem były to przeżycia straszne, tak jak straszna była wojenna historia Lwowa –  jego rodzinnego miasta.
 
Nie będę tu biografii StanIsława Lema streszczać, jeśli chcecie ją poznać, sięgnijcie, Drodzy Czytelnicy, po kiążkę “Lem. Życie nie z tej ziemi”. Grunt, że życiorys ten był dość  skomplikowany, a sam autor “Życia nie z tej ziemi” przyznaje, że niewiele brakowało, aby Lem młodo zginął i wówczas nigdy nie poznalibyśmy jego twórczości.To skłoniło go do zastanowienia się jak wyglądałby świat bez książek Lema… Ja powiem tylko, że w takiego świata znać nie chcę!  I, że oprócz tego, że “Stanisław Lem wielkim pisarzem i filozofem był” co już zresztą wiedziałam z jego powieści i opowiadań, to dzięki biografii napisanej przez Orlińskiego dowiedziałam się jakim był człowiekiem. A żeby nie popaść teraz w banał, napiszę tylko o jednej rzeczy, która mnie u Lema urzekła: o konsekwencji w spełnianiu własnych marzeń… 
 
Pragnął być pisarzem. Jego rodzina chciała aby został medykiem. Medycynę wprawdzie skończył, ale całą nabytą tam wiedzę wykorzystał do… pisania. Interesowała go technologia, w latach 50 i 60-tych o nowinkach naukowych i technicznych można było przeczytać w profesjonalnych czasopismach, trudno dostępnych i najczęściej napisanych po angielsku. Kiedy Lem dostał burę od jednego z profesorów za brak znajomości angielskiego… zabrał się do pracy i go przyswoił. Marzył o domku na przedmieściach. Dopiął swego, chociaż żył w czasach budowania osiedli z wielkiej płyty, kiedy szczytem możliwości przeciętnego Polaka było M-2. Kochał motoryzację. Kupienie samochodu w czasach już słusznie minionych było niezmiernie trudne, i w niczym nie przypomnało transakcji wolnego rynku, jakich dokonujemy obecnie chcąc kupić cztery kółka. Lemowi, po wielu perypetiach się udało!
 
Życzę Wam i sobie, Drodzy Czytelnicy, tej samej wytrwałości w realizowaniu celów, a na koniec mała zagadka: kto wymyślił internet? Oczywiście, Stanisław Lem. I wiecie co?
 
Nie tylko wpadł na to, że komputery mogą się ze sobą łączyć i komunikować w czasie gdy nikomu się o tym jeszcze nie śniło. Przewidział również, że ludzkość, kiedy już będzie miała do tej sieci komputerów łatwy dostęp, zacznie w przerażającym tempie głupieć… 

Czyż Lem nie był genialny?!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *