Walentyna – Juan Eslava Galán

Obojętnie czy będzie to II Wojna Światowa, Wielka Wojna Ojczyźniana, wojna domowa w Hiszpanii czy też współczesna wojna w Syrii. Każdy zbrojny konflikt pociaga za sobą nieszczęścia zwykłych ludzi i nieodwracalnie zmienia ich życie. Powoduje, że rozpadają się rodziny, a przyjaciele stają naprzeciw siebie na polu walki. Dewastuje kraje i zubaża społeczeństwa. Wojna wyniszcza i nie ma sensu, obojętnie jak górnolotne będą hasła polityków, wysyłających na barykady armatnie mięso.

Tak pokrótce moglibyśmy ujać wydźwięk powieści “Walentyna” hiszpańskiego autora Juana Eslavy Galána. 



Nie jest to pisarz w Polsce znany, z jego bardzo bogatej bibliografii tylko cztery pozycje zostały na język polski przetłumaczone. A pisarz to płodny i imający się wielu literakich gatunków. Jest autorem zarówno powieści fabularnych, opracowań historycznych jak i poezji! Sam Juan Eslava Galán na swojej autorskiej stronie internetowej napisał, że nie ma pojęcia do którego pisarstwa mu bliżej, jednak dla niego, literatura obok muzyki, przyjaźni i miłości służy do tego, aby nasze życie było pełniejsze. Nie możemy go przedłużyć, więc poszerzamy jego horyzonty. Jedni tyko czytając, inni także pisząc…

Odkrywszy prozę Juana Eslavy Galána, na pewno przeczytam inne jego książki, chociaż waham się czy będą to polskie przekłady, czy też oryginalne wersje. 
Dlaczego, zaraz wyjaśnię a tymczasem wróćmy do “Walentyny”. 




Jest rok 1936. Trwa wojna domowa w Hiszpanii. Prosty chłopak, Juan Castro, w cywilu mulnik pracujący w posiadłości markiza, zostaje kapralem oddziału zwierząt jucznych, kiedy z wojsk zwolenników Republiki ucieka i dołącza do armii Generała Franco. Na wojnie, jak na wojnie. Raz żołnierze nastawiają karku, innym razem zaś wiele na froncie się nie dzieje, stres zapijają więc alkoholem, czekając kiedy w końcu dostaną przepustkę, a czas zabijany jest opowieściami o kobietach i snuciu planów na czasy “po wojnie”.

Juan Castro, szef mulników, które to zwierzęta zna jak siebie samego, znajduje pewnego dnia sympatyczną mulicę, przygarnia ją do swego regimentu i nazywa “Walentyną”. Zaprzyjaźnia się ze zwierzęciem i szczególnie się o nią troszczy, planując ją zabrać ze sobą do domu po wojnie. 
Jednocześnie Juan, dziwnym zrządzeniem losu, nieoczekiwanie okrzyknięty zostaje  narodowym bohaterem, w dodatku przeżywając perypetie z płcią przeciwną w roli głównej.

Gdybym miała porównać klimat powieści do innego dzieła, to wymieniłabym “Paragraf 22” Josefa Hellera. Juan Castro, tak samo jak Yossarian z “Paragrafu 22” ma na wojnie jeden cel – przeżyć i szczęśliwie wrócić do domu… Nie ma tu bohaterstwa, są tylko zwykłe, ludzkie sprawy…

“Walentynę” porównuje się także do “Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haszka. Tłumaczyć dlaczego za bardzo nie trzeba… W “Walentynie” Juan Eslava Galán obnaża bezsens i absurd wojen, tak jak robi to Heller w “Paragrafie”, pokazując jednocześnie, że armią z reguły kieruje zbieranina partaczy, którzy o prawdziwej wojaczce nie mają zielonego pojęcia. I tu mamy wspólny mianownik ze słynnym wojakiem Szwejkiem…

Dłużej nad tymi porównaniami rozwodzić się nie będę, tylko zacytuję Wam to, co powiedział o “Walentynie” “gwiazdor” hiszpańskiej literatury, Arturo Perez – Reverte: “Nikt nie opowiada o historii tak jak Eslava Galán. To idealna mieszanka erudycji, sprawnej narracji i inteligentnej ironii”. 

Czy “Walentyna” to książka tylko o wojnie i jej bezsensie? Dla mnie nie. Przywiązanie żołnierza do jego ulubionej mulicy to wspaniały obraz przyjaźni, jaka może się narodzić między człowiekiem i zwierzęciem. Choćby dlatego warto tę książkę przeczytać!

Na zakończenie, wrócę do dylematu: czytać Eslavę Galána po polsku czy w oryginale? Skąd, w ogóle, ta kwestia zapytacie? Przecież, nawet jak posługujemy się biegle obcym językiem, zazwyczaj po literaturę czytaną dla przyjemności sięgamy w języku ojczystym. Tak jest po prostu łatwiej. Otóż, dlatego, że tłumaczeniem “Walentyny” byłam bardzo zniesmaczona. Książkę wydało wydawnitwo Sonia Draga. Czy źle wybrali tłumacza, czy też chcieli na przekładzie zaoszczędzić tego nie wiem, ale wiem na pewno, że polska wersja językowa tej fajnej książki mogłaby być lepsza! Nie czepiam się polskiego tytułu, rozumiem dlaczego “Walentyna” (orginalny tytuł brzmi “La mula” co znaczy, po prostu, “mulica”). Słowo mulica może mieć pejoratywny wydźwięk w naszej ojczystej mowie i z tym nie ma co dyskutować. Natomiast dosłowne tłumaczenie idiomów i przekleństw, których znaczenia domyśli się tylko osoba znająca język hiszpański na dość dobrym poziomie, jest wyrazem braku profesjonalizmu ze strony tłumacza. To, że przekład “Walentyny” nie był łatwy, bo język książki jest bardzo “koszarowy”, i że żołnierski slang jest niezmiernie trudny do oddania w innym języku, jest dla mnie oczywiste. Dlatego też, w dziedzinie tłumaczeń są specjalizacje, często dość wąskie. I nie dla każdego jest tłumaczenie literatury, jeśli ktoś tego nie czuje, niech się zajmie tłumaczeniem specyfikacji technicznych, a literaturę piękną pozostawi w rękach profesjonalistów…

Cóż, taki jest mój zarzut do “Walentyny”, ale po zrobieniu małego “researchu” widzę, że inne powieści Juan Eslavy Galána były przekładane przez różnych tłumaczy, więc niech będzie to i dla Was, Drodzy Czytelnicy, zachęta, aby tego autora odkryć…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *