Maroko. Pod Prąd – Artur Puchalski

Niedawno pisałam o podróżach i podróżowaniu w kontekście osoby Tony’ego Halika. Stwierdziłam wówczas, ze mimo, że Tony Halik był niekwestionowanym “podrożniczym guru”, to jednak ma w obecnych czasach godnych następców. I jakby na potwierdzenie tej tezy, wpadła mi w ręce książka “Maroko. Pod prąd” Artura Puchalskiego. Książkę przyniósl mi ktos ze znajomych, prosząc abym ją przeczytała, bo raz, że trochę z krajami arabskimi styczności mam, a dwa, że może coś o tym na Moli Książkowej skrobnę…

Przyznam szczerze, że zachwycona tym pomysłem nie byłam. Pomyślałam, że tyle ciekawych powieści czeka na przeczytanie, a ja tu będę “czas tracić” na podróżniczą książkę, nie dość, że nieznanego autora, to jeszcze dotyczącą kraju, z którym niewiele mi się kojarzy…

No bo co, Drodzy Czytelnicy, kojarzy się zwykłemu zjadaczowi chleba z Marokiem? Północna Afryka, gorący klimat, egzotyczne przyprawy… ewentualnie potrawy z kuskusem i baraniną, może co niektórzy, ci zainteresowani kulinariami, powiedzą jeszcze tadżin – klasyczne marokańskie danie… Moja wiedza o Maroku nie była o wiele bogatsza…

Jednak, z reguły staram się, jeśli tylko mogę, promować autorów z mojego miasta, a poza tym, obiecałam, że książkę przeczytam, a gołosłowna być nie lubię. Bez entuzjazmu więc, zabralam się więc za “Maroko. Pod prąd“. No i cóż, Drodzy Czytelnicy, okazuje się, że niepotrzebnie kręciłam nosem, bo książka przeniosła mnie, na długość prawie 400 ston, do innego, bajkowego świata! 



Zapewniam Was, że nie przeczytałam nudnego, suchego turystycznego przewodnika. Nic z tych rzeczy, żadnego “Lonely planet”! 

“Maroko. Pod Prąd” to raczej dziennik pokładowy małej, bo dwuosobowej ekspedycji. A dlaczego “pod prąd”? Po pierwsze, bo w kierunku odwrotnym, niż zazwyczaj się to robi, czyli od Sahary w stronę Morza Sródziemnego. Po drugie, dlatego, że autor, Artur Puchalski i jego żona Edyta, postanowili przejechać Maroko w ciągu kilku wypraw, unikając utartych szlaków, miejscowości turystycznych i “oklepanych” miejsc. Postanowili poznać Maroko, jakim jest naprawdę, poznać przede wszystkim jego mieszkańców, także tych, żyjących na przysławiowym “końcu świata”. 
W dodatku, dokonali tego bez urządzeń GPS, posługując się tylko i wyłącznie mapami, które elektronika powoli przecież odsłyła do lamusa…

“Maroko. Pod prąd” ma oczywiście wielką wartość poznawczą. Mimo, że nie jest klasycznym przewodnikiem turystycznym, to osoby zainteresowane podróżą do Maroka w książce znajdą wiele szczegółów. Jednak dla mnie lektura miała trochę inny wymiar, niż czysto “krajoznawczy”. Opisując proste i zwykłe rzeczy, takie jak lokalne targowiska i knajpki, autor bardzo wiernie oddał klimat tego północno – afrykańskiego kraju. Ale to nie wszystko. Największą wartością tej książki, to opis spotkań z Marokańczykami. Z kupcami na targu, właścicielami pensjonatów, ulicznymi sprzedawcami, czy tez zwykłymi mieszkańcami wiosek i autostopowiczami zabieranymi po drodze… “Maroko. Pod prąd” to przede wszystkim ludzie. Okazuje się, że najzwyklejsi na świecie, zajęci swymi codziennymi sprawami, zupełnie jak my. A to robią zakupy, pracują, a to przygotowują posiłek, aby go zjeść z rodziną… I prawie nigdy nie szczędzą autorowi uśmiechu, pomocnej dłoni i gościny. 

Drodzy Czytelnicy, ilu z nas wyjeżdża na urlop do krajów trzeciego świata, aby spędzić czas w hotelu, bojąc się kontaktu z miejscową ludnością? Edyta i Artur przejechali ponad dziewięc tysięcy kilometrów, wręcz szukając kontaktu ze zwykłymi ludźmi. Spotkała ich w większości przypadków wielka życzliwość (choć tutaj pochwała dla autora, bo nie wystawia Marokańczykom mdłej “laurki” – przeczytacie w książce także o naciągaczach i innych typach spod ciemnej gwiazdy).  I to właśnie dla mnie bedzie puentą, którą chcę Was do lektury “Maroko. Pod prąd” zachęcić. Wybieracie się w przyszłe wakacje na Saharę, czy też może tylko nad Bałtyk, książkę Puchalskiego przeczytajcie. I choć jest to książka podróżnicza, dowiecie się z niej przede wszystkim jednego: że ludzie jeśli już się dzielą, to na uśmiechniętych i smutnych, poważnych i wesołych, gadatliwych i milczków, jadających tadżin lub schabowego, na życzliwych i otwartych, i takich, co innymi pogardzają… Po prostu, na dobrych i złych… Ale nigdy na lepszych i gorszych…

Można się o tym przekonać wędrując daleko, albo… przenieść się na kilka zimnych, listopadowych popołudni z Arturem i Edytą do słonecznego Maroka, tak jak robią to leniwe Mole Książkowe:)

“Maroko. Pod prąd” zostało wydane w maju 2017 roku, więc jest jeszcze jak świeża bułeczka. 
I tutaj słowa pochwały dla Wydawnictwa Syriusz, bowiem książka jest redakcyjnie i wydawniczo bardzo dopracowana i miła dla oka. Świetna grafika, wspaniałe autorskie zdjęcia i kredowy papier – przyznajcie, że na bogato! 

Dodatkowo, dwie duże mapy Maroka (dla tych, co tak jak ja nie uważali na lekcjach geografii…), z naniesionymi na nich tytułami rozdziałów, aby czytelnik mógł daną przygodę bohaterów sobie umiejscowić w wyobraźni. 

Poza tym, na początku każdego rozdziału znajduje się zbliżenie kawałka mapy, gdzie akurat autor przebywa, co zaznaczone jest także czerwonym kwadracikiem na mniejszej, konturowej mapce. Zatem, w “Maroku. Pod prąd” na pewno się nie zgubicie, a znajdziecie niesamowite wrażenia z podróży choćby tylko “palcem po mapie”.




Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *