Japoński kochanek – Isabel Allende

Isabel Allende kojarzy się, nie tylko mi z pewnością, z “Ewą Luną“. Na “Japońskiego kochanka” wpadłam szukając w księgarni polskiego wydania “Ewy Luny” właśnie. Z opisu nie wynikała żadna skomplikowana fabuła, ale ciekawa byłam twórczości tej chilijskiej autorki, która przy “Ewie Lunie”  zabrała mnie do tego innego wymiaru, którego nazwać nie umiem, takiego charakterystycznego dla pisarzy iberoamerykańskich.

I faktycznie, fabularnie nie jest to zbyt zawiła historia. Młoda imigrantka, Irina, próbuje ułożyć sobie życie w USA pracując jako opiekunka w domu spokojnej starości. Tam zaprzyjaźnia się z dość ekscentryczną staruszką, Almą Belasco, pochodzącą ze znanej i szanowanej rodziny. Alma zatrudnia Irinę jako prywatną asystentkę, a ta z kolei, przy pomocy wnuka Almy porządkując jej stare dokumenty odkrywa, że Alma… ma kochanka. Czy historia kończy się happy – endem, czy jednak nie – nie jest takie oczywiste. Co pewnym jest, nie chodzi tu o tandetną historię o starszej pani, która na jesieni swojego życia przeżywa romans. 

“Japoński kochanek” to opowieść o miłości, to jasne, ale głównie jest opowieścią o sile konwenansów. O tym, jak bardzo normy społeczne wpływają na nasze decyzje i jak często jesteśmy konformistami, tylko dlatego, aby z tym normami nie musieć walczyć. 

Jednocześnie, w historię Almy i jej ukochanego, który – jak się zapewne z tytułu domyślacie – jest pochodzenia japońskiego, Isabel Allende umiejętnie wplotła kawałek historii Stanów Zjednoczonych. Po ataku na Pearl Harbor Japończycy, którzy byli liczni w USA przecież, a często tam już urodzeni, mniej lub bardziej zasymilowani ze amerykańskim społeczeństwem, doświadczyli bardzo dużego ostracyzmu społecznego i uciążliwych represji. Wysiedlenia, internowanie w obozach, odbieranie majątku i utrata mienia stało się ich udziałem. Cała grupa etniczna została pociągnięta do odpowiedzialności za decyzje polityczne podejmowane gdzieś w sztabach wojskowych. To tylko epizod w historii, a jednak zmienił losy wielu rodzin. Historia, którą my, Europejczycy, znamy z własnego podwórka…

I o tym przeczytacie w “Japońskim kochanku”.

Ta powieść nie ma takiej “siły rażenia” jak Ewa Luna, jednak polecam i do lektury zapraszam!

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *