Stramer – Mikołaj Łoziński

"Piszę wolno, niepewnie, z każdym nowym zdaniem mam tysiąc wątpliwości. (...) Z każdą nową stroną boję się, że wreszcie się wyda, że tak naprawdę nic nie umiem i nic nie wiem o ludziach"

Tak wypowiadał Mikołaj Łoziński, autor powieści “Stramer” w jednym z wywiadów. Jednak jeśli ktoś się ma bić w pierś w związku ze swoją niewiedzą, to powinnam być ja!

Dlatego, że jeszcze do wczoraj nie wiedziałam, jak Mikołaj Łoziński pisze. Oczywiście, mignęła mi gdzieś wieść o jego debiucie “Reisenfieber” oraz kolejnej powieści nagrodzonej Paszportem Polityki pod tytułem “Książka”. Ale nasze czytelniczo-autorskie drogi jakoś się nie spotkały. Aż dowiedziałam się, że ostatnia powieść Mikołaja Łozińskiego, “Stramer”, została uznana przez Magazyn Książki za najlepszą powieść 2019 roku. Wobec tego odpuścić już nie mogłam. I choć “Stramer” trafił na moją półeczkę w okolicy Bożego Narodzenia, to dopiero w ostatni weekend przeniosłam się do innej rzeczywistości ze “Stramerem” w roli głównej. A raczej powinnam napisać “Stramerami”, okazało się bowiem, że “Stramer” to nazwisko…

 

Nazwisko pewnej ubogiej rodziny żydowskiej mieszkającej w Tarnowie w Dwudziestoleciu Międzywojennym. Nathan, głowa rodziny, to wieczny marzyciel, który porzucił “american dream:” i wrócił z emigracji do rodzinnego Tarnowa dla swojej miłości – Rywki. Od tego czasu próbuje zrobić interes życia i żyje złudzeniami, nie zauważając, że zostawia na głowie, pogodzonej ze swym losem, Rywki dom szóstkę dzieci i troskę o finanse.

W Międzywojniu ponad 40% tarnowskiej populacji stanowiły właśnie rodziny żydowskie. Tak jak szóstka dzieci powieściowych Stramerów, pokolenie urodzone już w wolnej Polsce było zasymilowane z polską społecznością, władały poprawnie polszczyzną i miały polskich przyjaciół. Zaś rodzice ich pamiętali jeszcze zabory i często posługiwali się jeszcze jidysz, lub też “żydłaczyli”. Łoziński opisuje losy rodziny Stramerów z biegiem lat, na tle społeczno-historycznym. Prowadzi opowieść poprzez naszą małą  “belle epoque”, na której cieniem powoli zaczyna kłaść się widmo kolejnej wojny. Po drodze jeszcze dochodzi komunizm, który pociąga za sobą część rodziny Stramerów. Ale zanim Trzecia Rzesza zaatakuje terytorium Polski, Stramerowie już zaczną odczuwać wiatr zmian. Nie będzie to przyjemna bryza, lecz huragan, bowiem głowę  powoi podnosić zacznie antysemityzm.

Zatem czytamy o rodzicach i rodzeństwie Stramerów, a jednocześnie wiemy, że nad Europę wkrótce nadciągnie burza z piorunami. Jednak Nathan i Rywka żyją na razie na kartach powieści, zajmują się swoimi sprawami, tymi zwykłymi, ludzkimi: prawdziwa miłość i zwykłe miłostki, marzenia o lepszym jutrze, przyjaźnie czy też po prostu praca i zabawa… A my, czytelnicy, musimy z nimi przez to wszystko przejść i próbować razem z bohaterami przeżywać ich radości i smutki, i starać się nie myśleć, że to wszystko niedługo legnie w gruzach.

Zaczynając czytać “Stramera” miałam wrażenie, że tę narrację już znam. Każdy rozdział poświęcony jest innemu członkowi rodziny, a narrator w trzeciej osobie przedstawia fakty z jego perspektywy. Taki trochę “strumień świadomości”. I nawet byłam trochę zła, mówiąc sobie: “najlepsza książka roku a tu nic odkrywczego w sposobie narracji…”. Jednak z każdą przewróconą kartką wsiąkałam coraz bardziej w atmosferę Tarnowa lat trzydziestych i dopiero pod koniec, kiedy już międzynarodowa polityka pogmatwała losy Stramerów, zrozumiałam! Otóż, Mikołajowi Łozińskiemu udało się połączyć dwie perspektywy: pojedynczego człowieka i jego zwykłych spraw oraz wielkiej historii. I zrobił to w sposób całkiem naturalny, bezpretensjonalny i bardzo prawdziwy.

Dlatego każdy czytelnik znajdzie w “Stramerze” coś dla siebie. Może tę powieść odczytać jako zwykłą historię jednej rodziny. Albo jak portret przedwojennego społeczeństwa. Lub jako ilustrację niełatwej historii i zmian społecznych na przestrzeni dwudziestu lat. A w wymiarze bardziej filozoficznym, “Stramera” możecie uważać, Drodzy Czytelnicy, za powieść o człowieku i jego zależności od światowych dziejów, o tym, że nasza wolna wola i wpływ na własny los ma swoje limity. Lub też jako powieść o człowieczeństwie w trudnych czasach…

Drodzy Czytelnicy, jak odbierzecie “Stramera” to będzie Wasz wybór. A może dla Was będzie to książka o czymś jeszcze innym? Namawiam, abyście sprawdzili!

Dla mnie “Stramer” był bardzo ważną literacką wycieczką – do Tarnowa lat międzywojennych, do II Rzeczpospolitej. Ważna dlatego, że zbiegła się z inną moją lekturą. Zanim sięgnęłam po powieść Łozińskiego, czytałam “Dzienniki” Josepha Goebbelsa – Ministra Propagandy i Oświecenia Narodowego Trzeciej Rzeszy. To właśnie Joseph Goebbels przekonał całe masy ludzi o słuszności nazizmu… Jego dziennik pisany niemal dzień po dniu (tom 1, który bezpośrednio przez “Starmerem” przeczytałam, kończył się dokładnie 1 września 1939 roku, czyli w dniu wybuchu Drugiej Wojny Światowej) pokazuje jak “od kuchni” wyglądał hitleryzm. Kiedy w “Stramerze” w pewnym momencie zaczęły przewijać się nazwiska: Daladier, Chambarlain, Hitler czy Mussolini, poczułam się jakbym znalazła się po drugiej stronie tego samego lustra. Bowiem Goebbels też często wymieniał nazwiska tych polityków… tylko inaczej przedstawiał całą sprawę…

Te same wydarzenia, bardzo wiele wyrządzonego zła, dwie różne perspektywy i zdawałoby się, dwa totalnie odmienne światy, dwie alternatywne rzeczywistości…

Niewiarygodne i mrożące krew w żyłach… A w tym wszystkim zwykły człowiek. Zwykła wielodzietna żydowska rodzina z Tarnowa… W Polsce i na świecie Stramerów było bardzo wielu. I dzięki Mikołajowi Łozińskiemu na chwilę ożyli w naszej pamięci…

A na koniec mała ilustracja muzyczna. Wprawdzie nie to miasto, bo akurat nie chodzi o Tarnów, a o Łódź i Wilno, ale klimat, zdaje się, podobny:

“Tą uliczką” Lubelskiej Federacji Bardów, słowa: Michał Bronisław Jagiełło, muzyka: Jan Kondrak: 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *