O książkach i nie tylko… czyli której części ciała nie urywa “Gra w klasy” Cortázara?

-Wiesz M? – zagadnęłam – postanowiłam odświeżyć sobie klasykę. Bo jednak z biegiem lat pewne lektury zacierają się w naszej pamięci… wiadomo, czytam dużo, staram się być choć trochę na bieżąco z nowościami, to zajmuje czas. Ale od czasu do czasu postanowiłam sięgnąć po jakiegoś starego, dobrego klasyka. 

No i co?  “Odświeżyłaś” już coś sobie ? – zapytała M. 

– Coż, zaczęło się od tego, że w jakimś antykwariacie wygrzebałam “Opowiadania” Julio Cartázara. Jednak w momencie kiedy chciałam zabrać się do lektury, uświadomiłam sobie pewną rzecz: że najważniejszej książki tego autora, czyli “Gry w klasy” zupełnie nie pamiętam ! Coś mi się kojarzy z Paryżem, ale nic poza tym! No wstyd… 

 

-Rozumiem zatem – powiedziała M. – że dopadłaś “Grę w klasy” i ponownie przeczytałaś.  I jak wrażenia po latach? zapytała

Przyznam Ci się – zaczęłam – że tak niewiele z tej książki pamiętałam, że wydawało mi się miejscami, że czytam ją po raz pierwszy. Pamiętałam akcję, która rozgrywa się w Paryżu, a raczej nie fabułę jako taką, tylko ogólny, ten tak charakterystyczny dla Paryża “spleen” towarzyszący bohaterom. Inne wydarzenia z książki, te dziejące się w Buenos Aires, zupełnie mi umknęły…. A wrażenia? Po pierwsze, jak wiesz, że “Grę w klasy” można czytać na dwa sposoby. Albo po kolei, albo wg klucza, skacząc po rozdziałach. Postanowiłam tym razem “zagrać w klasy” i czytać nie po kolei. Wydawało mi się to takie bardziej ekstrawaganckie… Co tu dużo ukrywać, rozpoczynając lekturę byłam nieźle podekscytowana!

No i co ? No i co? – dopytywała M.

-I tutaj – kontynuowałam – powinna nastąpić taka muzyczka jak w kreskówkach, takie powolne żałosne takty, które zawsze towarzyszyły scenom, kiedy bohater przeżył jakieś rozczarowanie… takie wydłużone, coraz niższe: tam, tam, taaaam… Bo ja tu się szykuję na arcydzieło, na emocje porównywalne z tymi, jakie przeżywałam przy “Sto lat samotności” Márqueza, a tu okazuje się, że muszę być świadkiem pseudo- filozoficznych wynurzeń bardzo nieprzyjemnego typa, niejakiego Horacia Oliveiry. Oliveira sam dokładnie nie wie, czego chce i o co w życiu mu chodzi, więc zamęcza sobą wszystkich dookoła. W dodatku jest pozbawiany jakiejkolwiek empatii, jakiegokolwiek ludzkiego odruchu. Jak od początku Horacia nie lubię, to w pewnym momencie zaczynam go nienawidzić… Oliveira i jego koledzy, domorośli myśliciele, umieją tylko gadać, tacy intelektualiści od siedmiu boleści, niczym polska opozycja. Dużo mądrych słów, które nic nie wnoszą… przysłowiowe “bicie piany”.

Oczywiście, M. nie myśl, że nie zrozumiałam zamysłu Cortázara, jego przesłania. “Gra w klasy” ma nam uzmysłowić niemożliwość całkowitego poznania, niejednoznaczność znaczeń, to, że język jako narzędzie komunikacji ogranicza nas i pęta jak łańcuch. Cortázar zabawił się z czytelnikiem, wywiódł go na fabularne manowce, aby całkowicie postawić jego czytelniczy, poukładany świat na głowie. Cortázar nie zaprasza nas do zwykłej gry w klasy na podwórku, ale na literacką przejażdżkę collercoasterem! I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że przesadził, przeintelektualizował, a jak zapewne wiesz, co za dużo, to niezdrowo! 

M. wysłuchała mojego monologu z uśmiechem, po czym powiedziała z sobie tylko charakterystycznym wdziękiem: 

-Ja od dawna wiedziałam, że “Gra w klasy” to przerost formy nad treścią i d…py nie urywa… Ale znać wypada…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *