Czas zmierzchu – Dmitry Glukhovsky

Wprawdzie Wiktor Jerofiejew (nie mylić w Wieniediktem Jerofiejewem!) – jeden z najbardziej znanych rosyjskich pisarzy naszych czasów – zapytany o swój subiektywny ranking dziesięciu najleszych rosyjskich twórców współczesnych – o Glukhovsky’m nie wspomina ani słowa. Jednak gdy takie właśnie hasło wpiszecie do wyszukiwarki, nazwisko Glukhovsky od razu wpadnie Wam w oko.
 

 

 
Raczej w kontekście jego, jak dotychczas, opus magmum czyli powieści science – fiction “Metro 2033” z 2005, która stała się bestsellerem, rozrosla się do rozmiarów trylogii, oraz doczekała się otwartego projektu internetowanego “Metro 2033 Uniwersum“, gdzie czytelnicy mogą, wspólnie 
z autrorem i wg jego wytycznych, uczestniczyć w tworzeniu dzieła. 
 

“Czas zmierzchu” to druga książka Dmitry’ego Glukhovskiego. Sam autor twierdził, że napisał ją aby nie zostać zaszufladkowanym i nie być kojarzonym tylko z jednym tytułem. I rzeczywiście, “Czas zmierzchu” do science fiction byśmy raczej nie zaliczyli, chociaż z dokładną klasyfikacją co do literackiego gatunku mam pewne kłopoty. Thriller? Realizm magiczny? Powieść przygodowa? Fantasy? Trudno powiedzieć. Zwłaszcza, że powieść zaczyna się jako typowy thriller 
z elementami fantastyki, a kończy się niczym filozoficzny traktat. 

 

 
Recz rozgrywa się we współczesnej Moskwie. Tłumacz, którego imienia nie poznajemy, jest około 40 – letnim rozwodnikiem, który wiedzie monotonne i nieciekawe życie, upływające mu od jednego tłumaczenia nudnej dokumentacji technicznej do następnego. Rzeklibyśmy, że jest bardzo szarym i zwyczajnym czlowiekiem, jednak jak się przyjrzymy bliżej, to bohater się jednak czymś wyróżnia: no bo któż w naszych czasach zamiast komputera używa starej maszyny do pisania, nie ma w domu internetu, nie korzysta z telefonu komórkowego, mieszka w starym mieszkaniu z XIX wiecznymi meblami odziedziczonymi po babci i nadal własnoręcznie mieli kawę w babcinym, ręcznym młynku?
 
Ułożony, trochę z minionej epoki, świat bohatera nagle zaczyna się trząść w posadach, dosłownie i w przenośni. A wszystko za sprawą niezwykłego zlecenia na tłumaczenie z języka hiszpańskiego pewnego starego dokumentu… Ów dokument okazuje się być dziennikiem z wyprawy oddziału Hiszpanów w najodleglejsze zakątki półwyspu Jukatan, której celem jest odszukanie ukrytych w najgłębszej jukatańskiej dżungli świętych ksiąg Majów. 
 
W miarę jak tłumacz posuwa się naprzód w swojej pracy, postępuje jego fascynacja dziennikiem. Ale wchodząc coraz głębiej w tropikalna selwę razem z konkwistadorami, zaczyna zauważać, że wokół niego dzieją się rzeczy niecodzienne i wymykające się wszelkiemu rozsądkowi… Zupełnie jakby tajemnicze zdarzenia z XVI wieku miały wpływ na moskiewską, współczesną rzeczywistość. Tłumacz postanawia za wszelką zbadać tę intrygującą sprawę, nawet za cenę rzucenia wyzwania majańskim bóstwom i demonom…
I do tego momentu, Drodzy Czytelnicy, mamy typowy thriller właśnie, z elementami, powiedziałabym, realizmu magicznego. I choć momentami narracja jest porywająca, aby potem nagle zwolnić, tę “nierówność” uznam za zamysł autora, który się z czytelnikiem zabawia, podsycając jego ciekawość.
 
Prywatne śledztwo tlumacza, i nieuchronne odkrycie przez niego tajemnic Majów prowadzą jednak do zupełnie innego końca, niż byśmy się spodziewali. Tłumacz zaś musi zmierzyć się z własnym, egocentrycznym odbiorem świata, pułapką własnego umysłu, problemem ludzkiej śmiertelności i naszej ludzkiej niewiedzy ile jeszcze przetrwa nasza cywilizacja, bo przecież kiedyś nadejdzie jej kres…
 
Zatem, na koniec, zaintrygowany do granic możliwości czytelnik dostaje niespodziewanie filozoficzny dyskurs. Stąd też możecie doznać przy lekturze pewnego rozczarowania. Nie samą książką, co raczej nagłym zwrotem w narracji…
 
Glukhovsky w “Czasie zmierzchu” pokazał jednak dobry warsztat i niezłą erudycję, a i umiejetności wciagnięcia czytelnika w fabułę nie mogę mu odmowić. Dlatego, mimo wszystko, polecam i już planuję lekturę “Metra 2033”. 
 
I choć “Czas zmierzchu” nie może uchodzić za kompendium wiedzy o Majach, to przytaczając fakty z historii cywilizcji Majów, Glukhovsky nauczył mnie, czego należy się wystrzegać… Otóż, chodzi o ślepą wiarę w proroctwa i przepowiednie… 

Cywilizacja Majów uległa powolnemu rozkładowi, gdyż w ich mitologii i wierzeniach bardzo silnie zakorzeniona była wiara w koniec świata. To, co najbardziej wartościowe jest w “Czasie zmierzchu” to przesłanie, iż jeśli uwierzymy w nasz koniec lub określimy go w czasie, to on faktycznie nastąpi. 

To właśnie niewiedza, kiedy skończy sie cokolwiek w naszym życiu, czy też nasze życie samo w sobie, lub szerzej, nasza cywilizacja, jest dla nas błogosławieństwem. 

Dopóki tego nie wiemy, mamy nadzieję i siłę, aby iść naprzód.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *