Kumple to grunt czyli George Brassens

Dziś, Drodzy Czytelnicy, nie będzie o książkach. Będzie o muzyce i o poezji. Będzie też o sile słowa i o tym, “żeby język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa” oraz o tym, jak ważne jest to w poezji, a tym bardziej w wierszach tłumaczonych z innych języków.

Ponieważ utwory, o których będę pisać, i ich muzyczne wcielenia, powstały kiedy ja stawiałam na tym świecie swoje pierwsze kroki, niektórym z Was, Drodzy Czytelnicy, mój post może wydać się dość naiwny. Jeśli tak się stanie, zupełnie nie szkodzi, biorę na klatę!

I co więcej, jeśli pośród odwiedzających Molę Książkową są wielbiciele George’a Brassens’a i fani Zespołu Reprezentacyjnego, bo właśnie o nich chcę kilka słów skrobnąć, to poczuję się zaszczycona!

A było to tak. George Brassens gdzieś tam się przewijał, w końcu od wczesnej młodości z językiem francuskim miałam styczność, lecz przecież nigdy specjalistką od poezji nie byłam, i temat znałam dość mgliście.

Aż któregoś miłego popołudnia, spędzając czas wśród znajomych, rozmowa zeszła na muzykę, i okazałam się ignorantką, bowiem kolega wykrzyknął: “Jak to nie znasz Zespołu Reprezentacyjnego?” Hmm, no nie znałam…

 

Owszem, potem z rozmowy wynikło, że twórczość Filipa Łobodzińskiego jest mi znana nie tylko z roli Dudusia w ekranizacji “Podróży za jeden uśmiech“, a jest on przecież chyba najbardziej rozpoznawalnym członkiem Zespołu Reprezentacyjnego. Jak zostało powiedziane, ze względu na mój wiek, miałam prawo tej grupy nie znać. Jednak postanowiłam te lukę w kulturalnym mym obyciu załatać i jak najszybciej nabyłam płytę ZR.

Dostępna była tylko jedna, koncertowa, nagrana stosunkowo niedawno, bo w roku 2007 już po reaktywacji zespołu, który działając od roku 1983 na jakiś czas zawiesił swoją działalność w 1990 aby powrócić do koncertowania dopiero w 2005. Płyta ta nosi tytuł “Kumple to grunt” i jest zapisem koncertu piosenek George’a Brassens’a nagranego w czerwcu 2007 roku.

 

Ponieważ zazwyczaj słucham muzyki w samochodzie, włączyłam płytę wybierając się w dłuższą podróż i… nie wiem kiedy dojechałam z Zielonej Góry do Zakopanego! To było jak objawienie. Z zaśpiewanych przez ZR piosenek mrugał do mnie szelma spędzający czas na piciu wina i uganianiu się za kobietami, i traceniu dla nich głowy, który o życiu wie niejedno i nie zawsze żył zgodnie z prawem. Ikra i humor, czasem czarny. Okazało się, że klnie jak szewc, ale wewnątrz jest wrażliwym ironistą, wyrozumiałym dla człowieczych słabości, w dodatku kochającym koty. Cały Brassens. Zresztą, jak porównacie jego biografię, Drodzy Czytelnicy, zobaczycie, że wiedział o czym pisał piosenki!

Jednak “Kumple to grunt” było objawieniem nie tylko jeśli chodzi o poezję. Wróciłam z trasy znając już piosenki z płyty na pamięć (notabene, nie wyjmowałam jej z odtwarzacza w samochodzie przez dobre pół roku, strategicznie ściszając głos tylko, gdy jechał ze mną mój syn – mnie samej liczne przekleństwa, bez których zresztą piosenki Brassensa nie byłyby takie samie, nie ruszają, ale nie było zbyt wychowawczym, aby słyszało je dziecko…).

Odszukać więc postanowilam oryginalne nagrania, w wykonaniu Brassens’a oraz ich teksty. I zaskoczyła mnie jakość tłumaczeń. Wiadomo, tłumaczenia literackie, czy to prozy czy poezji są niezmiernie trudne. A piosenka jest, ośmielę się twierdzić, jeszcze trudniejszym rodzajem. Bo jeśli w oryginale mamy błazeńskie mrugnięcie okiem do słuchacza, czy można to oddać w tłumaczeniu?

Okazuje się, że można! Filip Łobodzińki i Jarosław Gugała pokazali tłumacząc piosenki Goerge’a Brassens’a, że jest to możliwe. 

Jeśli znacie francuski, Drodzy Czytelnicy, poniżej tekst tytułowej piosenki albumu Zespołu Reprezentacyjnego: “Kumple to grunt” (fr Les copains d’abord) w dwóch wersjach językowych, abyście mogli docenić kunszt tłumacza i jednocześnie zauważyć, że tłumaczenie nie polega na przekładzie dosłownym, ale na oddaniu sensu, co jest niełatwe, ale jednocześnie sprawia, że translatoryka jest tak fascynująca!

 

Non, ce n’était pas le radeau
De la Méduse, ce bateau
Qu’on se le dise au fond des ports
Dise au fond des ports
Il naviguait en pèr’ peinard
Sur la grand-mare des canards
Et s’app’lait les Copains d’abord
Les Copains d’abord
Ses fluctuat nec mergitur
C’était pas d’la litterature
N’en déplaise aux jeteurs de sort
Aux jeteurs de sort
Son capitaine et ses mat’lots
N’étaient pas des enfants d’salauds
Mais des amis franco de port
Des copains d’abord
C’étaient pas des amis de luxe
Des petits Castor et Pollux
Des gens de Sodome et Gomorrhe
Sodome et Gomorrhe
C’étaient pas des amis choisis
Par Montaigne et La Boetie
Sur le ventre ils se tapaient fort
Les copains d’abord
C’étaient pas des anges non plus
L’Évangile, ils l’avaient pas lu
Mais ils s’aimaient tout’s voil’s dehors
Tout’s voil’s dehors
Jean, Pierre, Paul et compagnie
C’était leur seule litanie
Leur Credo, leur Confiteor
Aux copains d’abord
Au moindre coup de Trafalgar
C’est l’amitié qui prenait l’quart
C’est elle qui leur montrait le nord
Leur montrait le nord
Et quand ils étaient en détresse
Qu’leurs bras lancaient des S.O.S.
On aurait dit les sémaphores
Les copains d’abord
Au rendez-vous des bons copains
Y avait pas souvent de lapins
Quand l’un d’entre eux manquait a bord
C’est qu’il était mort
Oui, mais jamais, au grand jamais
Son trou dans l’eau n’se refermait
Cent ans après, coquin de sort
Il manquait encore
Des bateaux j’en ai pris beaucoup
Mais le seul qu’ait tenu le coup
Qui n’ai jamais viré de bord
Mais viré de bord
Naviguait en père peinard
Sur la grand-mare des canards
Et s’app’lait les Copains d’abord
Les Copains d’abord
Des bateaux j’en ai pris beaucoup
Mais le seul qu’ait tenu le coup
Qui n’ai jamais viré de bord
Mais viré de bord
Naviguait en père peinard
Sur la grand-mare des canards
Et s’app’lait les Copains d’abord
Les Copains d’abord

 

 

Nie przypominał bez dwóch zdań tratwy meduzy i jej hańb
Ów statek sława wielkich wód, sława siedmiu wód.
Żeglował pośród flaut i burz,
Przemierzył setki groźnych mórz.
Nazywał się Kumple to grunt, tak, Kumple to grunt.
Po morzach, oceanach płyń,
Te słowa chwacko przekuł w czyn
Złym losom przeciw podniósł bunt, przeciw podniósł bunt.
Kapitan wpoił chłopcom że, jeden za wszystkich i te de
I razem odbijali szpunt, bo kumple to grunt.
Chociaż kochali męski śmiech,
Nie dopadł ich Sodomski grzech
Na małej wyspie pośród burt, wyspie pośród burt.
Chociaż kochali słodki dreszcz,
dzielili wszak nie łoże lecz,
łyk rumu i słoniny funt.
Bo kumple to grunt.
Biblii nie znali ani w ząb,
Anielskich nie słuchali trąb.
Wesoło klęli niby z nut, klęli niby z nut.
Braterstwa znak zdobił ich maszt
I był im niczym Ojcze Nasz
Z tym credo podążali wprzód.
Bo kumple to grunt.
A gdy wpadali w sztormu wir,
Kompas wskazywał zawsze im
Że sens ma tylko wspólny trud, tylko wspólny trud,
A gdy już było bardzo źle, razem wzywali SOS,
Taki był ich przyjaźni cud.
Bo kumple to grunt.
W rejs wyruszali wszyscy wraz
A jeśli kogoś było brak,
Znaczyło że go śmierci chłód, wciągnął w morski grób.
A dziura po nim pośród fal, zionęła jeszcze wiele lat
Gdy on w głębinach łapał grunt,
Każdy łkał jak bóbr.
Tysiące statków znałem lecz,
Jeden był co nie pływał wstecz.
Bo cała naprzód raźno pruł, naprzód raźno pruł.
Żeglował pośród flaut i burz. Przemierzył setki groźnych mórz.
Nazywał się Kumple to grunt, tak, Kumple to grunt.

Ale jeśli macie ochotę na ucztę piosenkowo – językową tylko po polsku, to po prostu posłuchajcie: 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *