Wyznaję – Jaume Cabré

Mola Książkowa wita Was, Drodzy Czytelnicy, po prawie miesięcznej przerwie. Przerwie w pisaniu, ale bynajmniej nie w czytaniu! Za milczeniem tym nie stoi jakaś konkretna przyczyna: po prostu, letnie, długie i cieple wieczory sprzyjają wydarzeniom towarzyskim. A pisanie jest, przynajmniej dla mnie, chwilą dość intymną, w której jestem sama ze swoimi myślami i staram się je tutaj Wam przekazać. Dlatego teraz, korzystając ze spokojnego, piątkowego wieczoru, chciałabym Wam opowiedzieć o podróży, w czasie i przestrzeni, którą odbyłam dzięki katalońskiemu pisarzowi, Jaume Cabré.
 
“Wyznaję” to jedna z najlepszych książek, jakie ostatnio przeczytałam. Zaliczam do tej samej ligi i stawiam na półce obok “100 lat samotności” Marqueza, czy też “Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Czy na bezludną wyspę też bym ją zabrała? Byłoby ciężko, bo ‘Wyznaję” to ponad 800-stronicowe, opasłe tomisko… Budzące na pierwszy rzut oka, jeśli nie przerażenie, to chociaż respekt. 
 
Główną osią narracji w “Wyznaję” jest wyznanie Adriana Advèrola, głównego bohatera. 
Adrian, w dzieciństwie cudowne dziecko, jako dorosły wybitny naukowiec, zajmuje się w swoim zawodowym życiu zgłębianiem istoty zła i próbuje ująć je w naukowe ramy. Niestety, zło nie daje zamknąć się Adrianowi do naukowej szufladki i nieraz pojawi się w jego życiu, oddalając go od szczęścia, które próbuje odnaleźć. 
Opowieść Adriana będzie błądzić po różnych miejscach, przenosić się w różne epoki, a motywem łączącym wszystkie wątki będą pewne, bardzo cenne skrzypce. A jak skrzypce to i muzyka. Muzyka klasyczna jest w powieści jednym z bohaterów. 
Na kartach powieści przeniesiemy się w wiek XVIII, do ogarniętej wojenną pożogą XX – wiecznej Europy, znajdziemy się chwilowo  w anus mundi – czyli obozie zagłady w Oświęcimiu. Otrzemy się o trudny temat Holocaustu, a wszystko to przeplecie się ze współczesnością. Zobaczymy też ludzkie uczucia i emocje. Piękną i prawdziwą przyjaźń, przelotne miłostki, wielką miłość na całe życie, i taką, która trwa tylko do rozwodu. Będą też różne postawy ludzkie – litość, miłosierdzie, poczucie winy, odwaga, sprawiedliwość i czyste, ludzkie skurwysyństwo.
Czym dla mnie, osobiście, była lektura “Wyznaję”? Po pierwsze, ucztą językową – główny bohater od dziecka jest uzdolniony językowo, umie posługiwać się (biernie lub aktywnie) łącznie trzynastoma językami. Nauka języków przychodzi mu z łatwością, ale nie tylko o tę łatwość chodzi. Już od dziecka Adrian  widzi w języku coś więcej, niż tylko narzędzie komunikacji. Widzi cud. Cudem jest to jak w każdym języku budujemy tę samą, ale inaczej wyrażoną rzeczywistość. To tak, jakby świat powstawał od nowa za każdym razem gdy uczymy się języka obcego. 
Jedną z moich wielkich pasji jest język i uczenie się języków obcych, dlatego postać Adriana wydawała mi się bardzo bliska (choć, niestety, znam o wiele mniej języków niż nasz bohater). 
W powieści pojawiają się fragmenty tekstu po francusku, łacinie, włosku, i w innych językach. Fragmenty te nie są przetłumaczone, ani autor ani tłumacz nie wyjaśniają ich żadnym przypisem. Dzięki temu czytelnik może z oryginalnymi językami obcować i za to autorowi bardzo dziękuję. 
Okazuje się, że na tym nie koniec moich wspólnych pasji z bohaterem “Wyznaję”. Oboje kochamy książki. Ja akurat nie podzielam pociągu Adriana do starych rękopisów. Pewnie dlatego, że nigdy się z nimi zwyczajne nie zetknęłam. Mieszkanie Adriana jest wypełnione książkami, jest ich tak dużo, że półki z książkami znajdują się nawet w łazience. Są dla niego szalenie ważne. Podzielam miłość Adriana, niestety nie posiadam tak imponującego księgozbioru. Książki, można powiedzieć, obok muzyki i języka również w tej powieści występują. Raczej jako statystki na półkach w mieszkaniu Adriana, ale są to statystki niezmiernie ważne 
i niezastąpione. 
 
A gdyby tego wszystkiego było mało, “Wyznaję” jest niepowtarzalne ze względu na swoją strukturę. Cabré zastosował świetny, i dający niesamowity efekt zabieg narracyjny. Opowieść, którą opowiada nam Adrian, nie ma wyraźnej chronologii. Autor przechodzi do innego wątku w pół zdania, nie uprzedzając o tym czytelnika. W ten sposób wszystkie historie w powieści opowiedziane stają się częściami układanki, którą trzeba sobie ułożyć. Ot, takie literackie puzzle. 
Jeśli chodzi o samego Jaume Cabré, w powieści, podobno, zawarte są pewne wątki autobiograficzne. Autor też miał mieć w swoim życiu przygodę ze skrzypcami, którą porzucić miał dla literatury. Chociaż w wywiadzie dla serwisu LubimyCzytać.pl mówi o tym zupełnie inaczej…
Ciekawe, że kataloński pisarz przed wydaniem “Wyznaję” w Polce znany nie był. 
Dopiero po sukcesie “Wyznaję” ukazały się na rodzimym rynku wydawniczym “Głosy Panamo”
a dwa miesiące temu “Cień eunucha”
“Wyznaję” bardzo szybko stało się w naszym kraju bestsellerem (w Europie Zachodniej powieść nim była już dawno). Jak to możliwe, że nieznany większości czytelników autor odnosi taki sukces w kraju nad Wisłą? Zastanawiał się nad tym na łamach Neesweek’a Leszek Bugajski, a ja myślę, że odpowiedź znajdziemy w słowach samego autora: “Kiedy słyszę, że w Polsce 60% Polaków nie czyta w ogóle, wtedy odpowiadam, że te 40%, które czyta, czyta bardzo dużo”. Mam nadzieję, że Jaume Cabré ma rację, i że choć, my czytający, jesteśmy w mniejszości, to umiemy zadbać o to, aby czytana literatura była dobrej jakości. 
Na koniec, kilka słów o negatywnych opiniach o “Wyznaję” i innych powieściach Cabré, bo takie też wśród krytyków spotkacie. Zarzuty są z reguły jednogłośne: że powieści Cabré są zbyt pompatyczne, że dają zbyt łatwe odpowiedzi, że odwołania do literatury klasycznej są aż nadto oczywiste. 
Może i cos w tym jest, i nie ma co się na krytyków oburzać, w końcu są od tego, aby brać pod lupę literackie dzieła. Jednak przyznam szczerze, że jedna z tych mniej przychylnych opinii (ukazała się w “Polityce” i wyszła spod pióra Justyny Sobolewskiej) podniosła mi ciśnienie! 
I nie dlatego, że nie było w niej peanów na cześć powieści, ale z powodu tego zdania: “A jednocześnie czytelnik poprzez nieustanne przywoływanie wielkich dzieł ma miłe poczucie, że został dopuszczony do Sztuki. Niestety, to poczucie jest złudne, a dostęp ten w rzeczywistości trudniejszy”. 
Rozumiem, że wg autorki i ja i inni czytelnicy, którym ‘Wyznaję” się przynajmniej podobało (a jeśli o mnie chodzi – to o wiele więcej niż tylko “podobało”) – jesteśmy tylko prostymi ludźmi, którzy 
i tak nigdy Sztuki przez wielkie S nie zrozumieją, ale przez chwilę, dzięki książce, mogą mieć takie złudzenie…
 
Cóż, doktoratu z literatury nie mam, a moje opinie są czysto subiektywne, ale zapewniam
autorkę tejże recenzji, że twórczość Thomasa Manna, na którą się tak pieczołowicie powołuje, nie jest dla mnie bynajmniej lekturą ani obcą, ani trudną. Jednak nic na to nie poradzę, że czytając “Wyznaję” miałam więcej niż jeden raz (m.in. przy scenie Stworzenia Świata) gęsią skórkę…
 
Dla takich wrażeń z lektury mogę zaryzykować i dać się nazwać prostaczką 🙂
 
 
 
 
 
 
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *